środa, 15 kwietnia 2009

no, zjebałem tam... bo mi się pojebało z powstaniem.

Wesoło. S. w szkole leczył kaca jak stąd do Zurychu, przypominając mi pamiętnego 7 maja 2008, też było tak ciepło i K. też miał taką minę. Z nauki w plenerze jak zwykle wyszły cztery paczki chrupek, dwa ryżowe batoniki, cztery butelki Pycholandii, pięćdziesiąt miliardów "Kanapkaaaaaaaaa!" i chuj. O. płakała, my rzucałyśmy się jej do stóp, a G. musi powiedzieć derkowi, że chodziło jej o żółtko. Wróciłam zachwycona tym, że moje bedonkadonk wygląda w jej spodniach całkiem nieźle. Burdel w moim pokoju, głowie, no i nie chce mi się w ogóle nic. Zbliżający się gimnazjalny sprawia, że całkowicie mi odpierdala, mianowicie to nie egzamin jest niedługo - zaraz po prostu jedziemy do lasu! O ile będziemy miały czym jechać. Zwłaszcza, że Ż. oznajmiła mi, że możliwe, że będą miejsca u tego gościa, co mnie potrafi wkurzyć jak cholera, dlatego go tak lubię. Wszyscy kupują bilety na Radiohead, a ja nie, bo Radiohead lubię, ale słucham mało. Losowo włączyło mi się Myslovitz, lubię Myslovitz, muszę koniecznie pouczyć się, szkoda, że mi się nie chce. Nastrój mi skoczył. Ładowarka do telefonu się zepsuła. Wczoraj byłyśmy na zakupach, a w busie czytałyśmy Podsiadłę. "Od dzisiaj będziesz mnie kochać" z "Ogniska domowego". Potrzebuję lata i zapomnienia, że właśnie ktoś jest dostępny, bo dostępny wcale nie jest. Jebać to. S. wysłała list, czekam na niego z utęsknieniem. 

Generalnie nie wiem, co u mnie słychać.

2 komentarze: