poniedziałek, 12 stycznia 2009

Dzieci Owsiaka.

To był dłuuuuugi dzień.

Rano wlokłyśmy się przez mgłę złe na fakt, że mamy żebrać na osiedlu, radosne z powodu możliwości żebrania przed koncertem w CK M. (nie: CKM), głodne i śpiące. Jadłyśmy bagietkę z kawą na przystanku przed Tesco i czułyśmy się iście żulsko. Spotkałyśmy drużynę D., która wesoło oznajmiła nam, że idą zgwałcić Ż. na P., chociaż mieli być na M. Ach. Na ulicach nie było ni ko go oprócz wolontariuszy oraz ludzi, którzy już (sic!) wrzucili.

Potem znalazłyśmy jakiś potencjalnych o fia ro daw ców i poczułyśmy się zob li go wa ne do powrotu do domu G. po jej mundur. Tam wypiłyśmy jeszcze trochę kawy, G. przyszyła mi i sobie znaczek na lewą kieszeń, znalazłyśmy gumki recepturki i wciąż żebrząc po drodze udałyśmy się do CK M.

Tam postałyśmy chwilę przy wejściu, zmacałam S. ku swej iście seksualnej przyjemności, obejrzałam występ zespołu F. i występ dziewczyny, którą oglądam na koncercie WOŚP zawsze, ale nie wiem jak nazywa się. Śpiewa za każdym razem Underground i jakąś ładną anglojęzyczną piosenkę o tym, że I don't know what to do.

Później chyba wbrew wcześniejszym ostrzeżeniom udałyśmy się pod hipermarket T. i tam uzbierałyśmy w pół godziny tyle, ile zbierałyśmy przez pół dnia. Wróciłyśmy, zmacałyśmy kolejną część drużyny D., zżarłyśmy grochówkę i po raz kolejny bodajże udałyśmy się na osiedle P.

Wróciłyśmy na czas, akurat, by obstawiać kolejny koncert. Sprzedałyśmy/oddałyśmy kilka wejściówek, obejrzałyśmy licytację, spotkałyśmy zUego K., potem jeszcze źlejszą A., G. zawiadomił nas o tym, że ultraanarchistycznyizłyzespółpunkowyzl zagrał właśnie piosenkę "Hej mała, chcę być twoim chłopakiem". Sraaaahahaha.

Następnie umiejscowiłyśmy się na krzesełkach w pobliżu strażnika o ładnych oczach/ludzi palących papierosy/ludzi, których zna G. i było morowo, a morowiej było, jak przeniosłyśmy się na cudowne mięciutkie kanapy.

Następnie było światełko do nieba, czyli mówiąc potocznie fa jer wer ki. Wprawdzie nie lubię, gdy ktoś mi strzela, bo kojarzy mi się z bombami, ale pokazy, takie dobre pokazy - lubię. Deszcz kolorów.

Potem nadszedł czas na dobry zespół, a mianowicie zespół Hmon (/ejczmon). Wtedy Ani zaczęło podobać się już najbardziejnajbardziej. Nawet pomijając fakt, że wnętrze Klubu pod M.-ami jest klimatyczne, śliczne, zadymione, zawalone ludźmi w glanach oraz kobietami z ustami w kolorze kurwistej czerwieni - było cudownie. Siedem osób skaczących pod sceną, happy cucumber, brat U. tańczący jak biegnący wampir (*_* ki siel w ga ciach), wszys tko.

Wróciłam do domu o 21.30 (ah, jak dawno nie wróciłam do domu tak póź no!), zrzuciłam z siebie milion warstw mokrych ciuchów, włożyłam żółty tiszerciQ z napisem WOLONTARIUSZ i poszłam spać, ce lo wo nie nastawiając budzika.


Dziś byłyśmy w KH. Spotkałyśmy K., biuro było wysprzątane, dostałam z powrotem swój identyfikator i rozliczenie, zebrałam coś koło 490 zł. Średnio na jeża, ale jest. Z moją mordą?

Tak więc dziękuję wszystkim, dzięki którym ten dzień był morowy, choć boli mnie dziś wszystko.

Chętnie uraczyłabym was jakimś cudnym kompromitującym zdjęciem z koncertu, ale źli ludzie na ckmuza.pl nie wrzucili ich jeszcze.

1 komentarz:

  1. A ja przesiedziałam w domu. Słowa komentarza dodać nie mogę. :(

    OdpowiedzUsuń