niedziela, 25 stycznia 2009

nawet kiedy wszystko straci sens.


Generalnie uporczywa potrzeba posiadania Kogoś Na Stałe jest bardzo irytująca. Taaak, posiadania! Bo to jest potrzeba tego rzędu, tak egoistyczna, tak fizyczna, potrzeba nikłego uśmiechu na mordzie, kiedy po przegadanej nocy idziesz z dwoma zeszytami do szkoły i pierdzielisz fakt, że powinnaś mieć siedem, bo macie swoją małą tajemnicę.

Jako, że lubię cytować Werę, która czuje tak jak ja, która jest Soulmate, która powiedziała wiele rzeczy, które ja chciałabym powiedzieć - zrobię to po raz kolejny. Mam nadzieję, że Najmilsza nie ma nic przeciwko, no bo w sumie to JA powinnam na blogu pisać. Jednakże myślę, że Ona zrobiła to dużo umiejętniej i skoro cytowałam Briana Molko i Krzysztofa Grabowskiego, to dlaczego nie Ją?

chyba za wcześnie dorosłam. za wcześnie jestem gotowa do odlotu z domu. często tak myślę, myślę długo, i nagle przypomina mi się - przecież ja właściwie nie mam domu.
to pewnie dlatego czuję silne destrukcyjne pragnienie miłości - miłości szybkiej, namiętnej, uderzającej i zaskakującej, innej niż cały zasrany szary świat. a moze po prostu chcę powrotu do jedynej takiej miłości w moim życiu.



Generalnie moje istnienie nasunęło mi wielu kochających mnie ludzi. Albo takich, którzy się wydają kochający. Ale "nieważne czy jesteś silny, ważne, że czujesz się silny". Jak powiedział Freddie Merkury - "możesz być kochany przez wszystkich, a i tak czuć się bardzo samotnym."

Wybory, jakich dokonujemy, nie mówią o nas nic prócz tego, czy czujemy się silni.

To chyba dlatego, że boję się życia. Boję się. Boję się na przykład tego, że liceum nic nie zmieni, że jeszcze mniej ochoty na walkę będę mieć, a walczyć będę musiała milion razy intensywniej. Albo tego, że na studia pójdę do Wrocławia i będę tam sama jak palec. Albo tego, że po studiach zatrudnię się w szkole i będę samotną nauczycielką-z-której-się-śmieją. Albo że mój MĄŻ (-.-) będzie grubasem z wąsami, nigdy nie rozbierającym mnie do końca i nie czekającym, aż dojdę.

Zagalopowałam się, ale chyba teraz rozumiecie, o co mi chodzi.

Dlatego poczucie normalności - miłość do ludzi, którzy są tuż obok; "posiadanie chłopaka"; plotki na szkolnym korytarzu - jest mi potrzebne. Wiem, to chore, bo gardzę tym wszystkim. Ale pewna stałość jest potrzebna każdemu.

Linia dzieląca szaleństwo od normalności jest bardzo cienka. Człowiek musiałby być uudoświadczonym linoskoczkiem, żeby nie spaść.

Och, po prostu niech wiem, że jesteś.




sobota, 24 stycznia 2009

Welcome home, Soulmate.

Wróciłam se. Było nemorowo, ale mam zdjęcia. I 12 czekolad Studentskich rodem z Harachova. No, miałam 13, a teraz 11 i pół. I duuużą RURKĘ Lentylków.




- dzień dobry, jestem tatą Pauliny.
- dzień dobry, a ja jestem mamą.

- Pauliny?!

Na stoku dowiedziałam się, że najpierw mam się nauczyć, a potem jeździć na nartach. I że Szyt to moja siostra. I że za chuja nie pojadę na żadnego Openera pabda.

Jakby ktoś miał na zbyciu tysiaka, to walić do mnie, zajmę się.

Maj słit prins, ju ar de łan. "Tęsknię jak jakaś jebana afrykańska cholera"
Taaak, tęskniłam bardzo bardzo.

Chcę lato.


Wstydzę się, iż tu taki chałos, taka zwyczajność, ale fbl poszł się jebać pabda. Soł ju noł. Przepraszam.

niedziela, 18 stycznia 2009

piękne oczy. piękne kłamstwo.

Tak więc jadę w góry. W góry. Słyszycie, w góry! Wreszcie, kurwa!

Nie lubię ludzi, którzy choć trochę przypominają tych, którzy coś znaczą. Na przykład wczoraj pod blok zajechał jakimś polonezem Grabaż. Nie, nie. Facet, patrzący jak Grabaż. To wystarczyło, by przypomnieć mi o nim.

wszystko co do powiedzenia tobie mam, to moje głodne bajki.

Albo w autobusie dziewczyna, która mrużyła oczy jak Olutta. Wróciłam do domu i napisałam list do wyżej wymienionej O.

Albo kiedy byłam na obozie, ratownik przypominał mi A. i obiecałam sobie, że po powrocie znowu spróbujemy zacząć od nowa. Nie zrobiliśmy tego.

proszę zostań, nieśmiertelnym wierszem bądź.

Marzyłam dzisiaj, tonąc w słońcu topiącym śnieg, o studenckim życiu, o łódzkim mieszkaniu zasypanym pudełkami po Malboro i grzmiącym muzyką. O miłości. O uśmiechach, kiedy mijam bliskich mi ludzi w drzwiach. I o wszystkim, co niesie słońce. O mieście aniołów. O wspólnotach, pabdziwych wspólnotach.

sometimes I feel like my only friend.

Wyjeżdżam w słońce, z aparatem fotograficznym siostry, czarnymi swetrami i uśmiechem.

czwartek, 15 stycznia 2009

Soulmate, dry your eye.

Nie mam racji, kiedy mówię o swej aspołeczności. To tylko przekora. Potrzebuję Was jak powietrza, przyzwyczaiłam się, że mam kogo obrzygać swoimi myślami niekoniecznie łatwo przyswajalnymi. Tęsknota za Grupą-Nadludzi-na-W przestała zasypiać razem ze mną, nachodzi mnie w snach, budzę się z myślą: chcę do Nich.

Nie tylko Grupa-Nadludzi-na-W pomaga mi w moim istnieniu. Na przykład G., kiedy przychodzi do mnie na wagary z niemieckiego, leżymy sobie w totalnym chaosie i milczymy sobie głośno/czytamy Bursę/jęczymy z nudów/robimy inne dziwne rzeczy - to też pomaga. Albo kawa z bitą śmietaną czekoladową u O. i obiad z Nią, albo rozmowy z Jej kolegami z klanu w C.O.D. ^^ Albo wieczorne smsy do A., które mnie uspokajają.

To wszystko, czego potrzebuję. Ciepło od ludzi. Ciepło od ludzi, których miłość czuję na skórze. Śmiech, radość, głupie, niepotrzebne sprawy. Małe rzeczy, które tak uwielbiamy.

Mam nadzieję, że L. zdoła przekonać rodziców, żeby puścili Ją do nas. Może powinnam się o to modlić? Przede wszystkim powinnam modlić się o to, żeby Ktokolwiek istniał, pabda. Tak więc może ten pomysł pominiemy, przejdźmy do kolejnego.

Kiedy spotykam się w instytucji-na-s z taką żałosną zawiścią, z bezsensem tych wszystkich brązowoustnych istnień, z wszystkimi ludźmi, którzy patrzą na nasz śmiech z rzeczy-które-rozumiemy-tylko-my/rzeczy-które-przecież-były-śmieszne-lata-temu, tęsknota za Wami rozrywa mnie.

Zabić zajebać zapierdolić.

Chcę do Wyznawców, chcę do Wyznawców, chcę do Wyznawców.

Generalnie rozrywać powinno mnie szczęście, że jesteście. Jednak jako egoistka, która myśli tylko o sobie, w głowie mam tylko wizję miejsca, gdzie ludzie się kochają.

A dziś? Dziś kupimy litrowe lody i niespodziewanie wpadniemy do kogoś (jeszcze same nie wiemy xd) i będziemy za po mi nać.

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Dzieci Owsiaka.

To był dłuuuuugi dzień.

Rano wlokłyśmy się przez mgłę złe na fakt, że mamy żebrać na osiedlu, radosne z powodu możliwości żebrania przed koncertem w CK M. (nie: CKM), głodne i śpiące. Jadłyśmy bagietkę z kawą na przystanku przed Tesco i czułyśmy się iście żulsko. Spotkałyśmy drużynę D., która wesoło oznajmiła nam, że idą zgwałcić Ż. na P., chociaż mieli być na M. Ach. Na ulicach nie było ni ko go oprócz wolontariuszy oraz ludzi, którzy już (sic!) wrzucili.

Potem znalazłyśmy jakiś potencjalnych o fia ro daw ców i poczułyśmy się zob li go wa ne do powrotu do domu G. po jej mundur. Tam wypiłyśmy jeszcze trochę kawy, G. przyszyła mi i sobie znaczek na lewą kieszeń, znalazłyśmy gumki recepturki i wciąż żebrząc po drodze udałyśmy się do CK M.

Tam postałyśmy chwilę przy wejściu, zmacałam S. ku swej iście seksualnej przyjemności, obejrzałam występ zespołu F. i występ dziewczyny, którą oglądam na koncercie WOŚP zawsze, ale nie wiem jak nazywa się. Śpiewa za każdym razem Underground i jakąś ładną anglojęzyczną piosenkę o tym, że I don't know what to do.

Później chyba wbrew wcześniejszym ostrzeżeniom udałyśmy się pod hipermarket T. i tam uzbierałyśmy w pół godziny tyle, ile zbierałyśmy przez pół dnia. Wróciłyśmy, zmacałyśmy kolejną część drużyny D., zżarłyśmy grochówkę i po raz kolejny bodajże udałyśmy się na osiedle P.

Wróciłyśmy na czas, akurat, by obstawiać kolejny koncert. Sprzedałyśmy/oddałyśmy kilka wejściówek, obejrzałyśmy licytację, spotkałyśmy zUego K., potem jeszcze źlejszą A., G. zawiadomił nas o tym, że ultraanarchistycznyizłyzespółpunkowyzl zagrał właśnie piosenkę "Hej mała, chcę być twoim chłopakiem". Sraaaahahaha.

Następnie umiejscowiłyśmy się na krzesełkach w pobliżu strażnika o ładnych oczach/ludzi palących papierosy/ludzi, których zna G. i było morowo, a morowiej było, jak przeniosłyśmy się na cudowne mięciutkie kanapy.

Następnie było światełko do nieba, czyli mówiąc potocznie fa jer wer ki. Wprawdzie nie lubię, gdy ktoś mi strzela, bo kojarzy mi się z bombami, ale pokazy, takie dobre pokazy - lubię. Deszcz kolorów.

Potem nadszedł czas na dobry zespół, a mianowicie zespół Hmon (/ejczmon). Wtedy Ani zaczęło podobać się już najbardziejnajbardziej. Nawet pomijając fakt, że wnętrze Klubu pod M.-ami jest klimatyczne, śliczne, zadymione, zawalone ludźmi w glanach oraz kobietami z ustami w kolorze kurwistej czerwieni - było cudownie. Siedem osób skaczących pod sceną, happy cucumber, brat U. tańczący jak biegnący wampir (*_* ki siel w ga ciach), wszys tko.

Wróciłam do domu o 21.30 (ah, jak dawno nie wróciłam do domu tak póź no!), zrzuciłam z siebie milion warstw mokrych ciuchów, włożyłam żółty tiszerciQ z napisem WOLONTARIUSZ i poszłam spać, ce lo wo nie nastawiając budzika.


Dziś byłyśmy w KH. Spotkałyśmy K., biuro było wysprzątane, dostałam z powrotem swój identyfikator i rozliczenie, zebrałam coś koło 490 zł. Średnio na jeża, ale jest. Z moją mordą?

Tak więc dziękuję wszystkim, dzięki którym ten dzień był morowy, choć boli mnie dziś wszystko.

Chętnie uraczyłabym was jakimś cudnym kompromitującym zdjęciem z koncertu, ale źli ludzie na ckmuza.pl nie wrzucili ich jeszcze.

sobota, 10 stycznia 2009

O aniowych ścianach.

Nieposiadanie aparatu fotograficznego przeze mnie zmusi waszą zastaną lewą półkulę mózgu do pewnej pracy, a mnie do rozwinięcia sztuki opisu, której ostatnimi czasy unikam. Otóż zakochałam się w swoich czterech ścianach, nie mówiąc tu metaforycznie, a dosłownie wręcz.

Otóż za pomocą pudełka szpilek i rzeczy codziennego użytku bardzo szybko zamieniłam "pokój po siostrze" w swój pokój. Opowiem wam teraz o tym.

Ściana za moimi plecami, czyli lewa z perspektywy mojej mamy stojącej w drzwiach. Dwa miętowe regały zawierające stosy książek, kartek, papierów niewartościowych, pudełka i puszki. Na samej górze regałów wciąż leżą rzeczy mojej siostry, to jest: segregatory, pudełka z puzzlami, segregatory, segregatory, śmieci. Pod szafą leży mój plecak, na regale jest zawieszona szara koszulka z namalowanym ręcznie napisem "Placebo" przeznaczona dla S.
Obok szafy stoi biurko, na którym główne miejsce zajmuje drzewo w doniczce oraz wieża hajfi. Nad biurkiem jest t a p e t a. A tapeta to urządzenie służące do przyszpilania do niej rzeczy. Tak więc zawisły tam: kolorowe kartki z adresami grupy ludzi na W., układające się we flagę dumy biseksualistów; zdjęcie chłopców z Placebo w czapkach mikołajowych; trzy pocztówki; koperta w odcieniu kurwistej czerwieni zawierająca tajne przepisy na napoje Ani; kapelusz kowbojski; plan lekcji; dwa identyfikatory wolontariusza lubińskiego hospicjum; miniatura trampka; kalendarz z Kurtem; trzy kartki z opowiadaniami; antyrama zawierająca pamiątkę aniowego przyrzeczenia harcerskiego; gówienka z modeliny nawleczone na żyłkę.

Przy ścianie po mojej lewej strony, naprzeciw mamy stojącej w drzwiach, stoi łóżko obsypane poduszkami zakupionymi na okazję moich urodzin spędzanych na podłodze, a nad nim znajduje się długie na całą ścianę okno.

Ściana naprzeciw mnie, z prawej strony mamy stojącej w drzwiach to: półka z płytami; dżungla vel paprotka; plakat WOŚPu; szafa z ciuchami, na której szczycie widnieją winyle rodziców Ani, dwie kolumny ze starej wieży oraz machina do szycia. Na wierzchu wisi także aniowy mundur, bo zakładałam pagony pabda. Przed szafą stoi morowe stare krzesło, a pod nim aniowe buty "na okazje kiedy CZA być eleganckim".

Pabdopodobnie trochę się w tym pokoju zmieni, uhm.

Generalnie nie lubię tej notki.

piątek, 9 stycznia 2009

Składam zażalenie.

Generalnie to zostałam wywalona z mojego cudownego pięknego świata, gdzie ludzie kochają mnie dlatego, że jestem. Zostałam wywalona do świata, gdzie się czegoś ode mnie w y m a g a.

Tak więc (uwaga, tu nastąpi szereg żalów mojej nadwrażliwej na swoim punkcie osoby - tak, jestem psychoneurotykiem i jestem z tego dumna) krzywdzę wszystkie żywe istoty wokół mnie, krzywdzę ludzi językiem, jakim się wyrażam, krzywdzę ich swoimi myślami, krzywdzę ich myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Więcej grzechów pamiętam, ale mówienie o nich będzie krzywdą.

Mądry S. powiedział, co rozwiązałoby moje problemy pabda. Znalezienie SE faceta tudzież dziewczyny. Nie będzie mnie rozwalać chcica, będę miała z kim spacerować z psem, nie będę miała czasu na nadmiar myślenia, pabda.

Eh kurwa.

Oh my sweet thing, don't you know it's all right?

I need to take my meds.

Wyznawcywyznawcywyznawcymuzykamuzykamuzykacieć
cosięboiciećcosięboiciećcosięboiczekoladaczekoladaczekolada.



Tak więc kocham me emonotki prawie tak jak kocham Suzi.


wtorek, 6 stycznia 2009

Tell me that it's all right.

Jestem sobie. Wciąż jestem. W swoim czarnym swetrze, czarnych spodniach, czarnych skarpetkach i czarnych myślach odczuwam iście seksualną przyjemność z klimatycznego głosu PJ Harvey w słuchawkach, kiedy tworzę. Odczuwam nieprzemożone pragnienie trwania w takich chwilach. W chwilach, kiedy każdym punktem odczuwam przytulność tego swetra, kiedy wiem, że przeczytam ostatnie sto stron książki jeszcze przez zmrokiem, kiedy wiem, że moim przeznaczeniem jest wlec się za ludźmi, których kocham, w tym czarnym przesiąkniętym mną swetrze. Ktoś kiedyś będzie kochał te swetry i wspólne wieczory z dwiema różnymi książkami i PJ Harvey. Nie będę z tą osobą czuła się gorzej niż we własnym towarzystwie.
Odczuwam iście seksualną przyjemność z delektowania się tymi chwilami, kiedy mimo matki sypiącej głupimi uwagami, mimo zimna w kostki i bólu gardła... mogę pisać i słuchać PJ.
W takich chwilach mogę wybaczyć sobie grzech miłości do tych wszystkich ludzi.
Mogę w takich chwilach poczuć.
Poczuć - tego właśnie pragnę.
W przyszłości chcę czuć; choć nie zostałam obdarowana ani pięknym głosem, ani ręką do rysunków - jestem artystką.
Pisać.
Pisać.
Pisać.
Tylko co pisać?

Z tym iście egzystencjalnym problemem zostawiam Was.
To są dla mnie te chwile, kiedy "chce się żyć". Dobrze by mi było, gdybym takie chwile z kimś dzieliła.

Happiness is only real when shared.

niedziela, 4 stycznia 2009

cygański zajeb.


6.20 - Ania zwleka się z łóżka obudzona bitter endem

6.55 - Ania wyskakuje z wanny
7.28 - Ania wybiega z domu
13.50 - Ania wraca do domu
14.00 - 15.00 - Ania robi franse
15.00 - 15.30 - opiaty i inne
15.30 - Ania załatwia biblioteki wypożyczalnie kioski burdele
16.00 - Ania wsiada w autobus linii nr 7
16.20 - Ania przytula Szyta
17.00 - Ania wychodzi od Szyta
19.00 - Ania wraca do domu
19.00 - 22.00 - Ania słucha muzyki i udaje że coś robi


Tak więc nie zaznacie mnie przed komputerem w ciągu nadciągającego tygodnia. Zero rozmów o Rzeczach Ważnych, zero artystycznej energii przelewanej na blogu, zero wesołych smsów w środku nocy, zero konferencji na gg ciągnących się w nieskończoność, zero złości na ludzi, od których zależy moje samopoczucie, bo zero z nimi kontaktu. Cicha tęsknota za Tymi, za którymi jeszcze tęsknić się chce.


Klikając na tytuł mych wynurzeń otrzymacie dostęp do czegoś cudownego, zapraszam. Popatrzeć warto, pabda. Milego tygodnia w gronie rodzinnym, uhm.

Brak woli istnienia pod pojęciem człowiek.

Nie lubię swojego gatunku. Gatunku szczycącego się swoimi nic nieznaczącymi osiągnięciami, szczycącego się podwójnym sapiens, gdyby to było bardzo istotne. Nie lubię społeczeństwa - u ludzi jest ono najbardziej chaotyczne. W przyszłym wcieleniu będę... nie psem, bo pies to przyjaciel człowieka... Kotem będę. Kot ma w dupie człowieka ze wszystkimi jego zachciewajkami pabda.

Tęsknię za czasami, gdy moje środowisko ograniczało się do paru osób, mających wpływ na całe moje życie. Teraz jest wiele ludzi, którzy chcą mieć na nie wpływ i to jest męczące.

Jutro nadciąga zły dzień, a mam ochotę iść odstresować się na sankach, just like the old days^^ nikt jednak nie czuje się na tyle dziecięcy, by ze mną pójść pośmiać się ze śniegu, tak więc uciekam od myśli o instytucji na S w myśli o Czymś Co Pewnie Nigdy Się Nie Stanie.

Mam jeszcze pieniądze na kolejny kieliszek, w razie gdyby udało Ci się stłuc ten, który już mamy. Nie martw się, jeśli zechcesz jeszcze napić się tego wina, oddam Ci ten pieprzony kieliszek, więc nie myśl o tym, nie myśl o tym teraz, jesteś ubezpieczony na wszystkie stłuczone kieliszki swojego życia.

Zadziwiające jak łatwo przechodzę od rzeczy, które mam gdzieś, do rzeczy, które coś dla mnie znaczą.

Tylko choroba pozbawia mnie mojego cwaniactwa, kiedy w środku nocy kaszlę jak stary gruźlik. Rano jednak czuję się lepiej i mogę zapewnić świat o tym, że mam jeszcze w sobie na tyle siły, by rzucić wszystkimi kieliszkami które we mnie tkwią.
Ale się czepiłam tych kieliszków, to siła Paula Coelho - trzyma mocno i długo.

Lubię śnieg, daje mi dwa razy więcej światła, a ja jestem światłolubna.
Nie lubię szkoły, zabiera mi całe światło, jakie mam.


Chcecie kwiczeć? Do zajebiście cudownych, wolnych, słonecznych i wspaniale rock'n'rollowych wakacji zostało jeszcze 166 dni. Zajebię się pabda.
Tym pozytywnym akcentem kończę notkę, która bardziej nadaje się na fbl, ale polubiłam to megaplacebowecuś. Hef e najs dej, kurwa.

sobota, 3 stycznia 2009

cieć co się boi.

Generalnie to płodzenie tu daje mi iście seksualną przyjemność, więc bójcie się. Gdybyście nie zauważyli jeszcze, klikając sobie na tytuł mych wynurzeń wejdziecie SE na jutuba i odpowiedni utwór, także korzystać, korzystać.
Przeczytawszy kolejny twór Coelha stwierdzam, że ten facet jest nawiedzony, stwierdzam też, że są tam dwa fragmenty, które mnie uwiodły i przy których ma przyjemność tym razem mentalna sięga zenitu bądź szczytu, jak kto woli. Nie byłabym sobą, gdybym ich tu nie zacytowała pabda.

"Stłucz ten kieliszek - powtarzałam w duchu. - Będzie to gest symboliczny. Zrozum, że przyszło mi potłuc w sobie coś o wiele ważniejszego niż ten marny kieliszek i teraz jestem szczęśliwa. W imię wewnętrznej walki, stłucz go! Ponieważ nasi rodzice wbili nam do głowy, byśmy uważali na szklane przedmioty i uważali na siebie. Nauczyli nas, że dziecięce namiętności są niemożliwe, że nie powinniśmy nikogo odciągać od jego powołania, że zwykli ludzie nie czynią cudów i że nie wyrusza się w podróż, nie wiedząc, dokąd się zmierza. Stłucz ten kieliszek i uwolnij nas od tych przesądów, od tej manii wyjaśniania wszystkiego i robienia tego, co się podoba innym."
- Stłucz ten kieliszek! - powtórzyłam raz jeszcze.

Właśnie. Stłucz ten pierdolony kieliszek i niech stanie się ważnym to, co jest ważne, do kurwy nędzy. Przepraszam za te imołszyns, ale słucham sobie Budki Suflera - Jolka Jolka, a to wzrusza mnie, a jak się wzruszam, to przeklinam pabda.

Drugi cytat to może kiedy indziej, na inny temat. Zacytuję coś pasującego, so?

don't give up on the dream
don't give up on the wanting
because I want you too

Brzmi ślicznie, pabda?
Ah oh, to nie jest takie proste, o nie. W ogóle nie jest proste.

Czyli Ania też umie napisać tzw. notkę ah oh o niczym. Ale generalnie to ona nie jest o niczym uhm.


Już się nie boję, teraz mnie to wszystko wkurwia i chyba to jest powód, by jebnąć na ów rzecz.

To nie jest i nie miał być ładny tekst. Życzę dobrego wieczoru z moimi smsami o treściach bezsensownie żartobliwych.

piątek, 2 stycznia 2009

turpistyczny chałos/Sid Vacious pisze a potem drze na strzępy list do Nancy Sprungen

Płodnie się dziś czuję, może to dni płodne, a może wynik nudy, może brak zajęcia między jedną kurwą a drugą, może chce mi się stworzyć cokolwiek, co wzbudzi emocje, może mam nadzieję na coś, co nie istnieje, a może po prostu jestem kimś, kto chce pisać. Jak już napisałam na fbl - chorobą cywilizacyjną dotykającą mężczyzn wieku dwudziestego pierwszego jest niedobór działań, nadmiar słów; nie jest to jednak takie złe w obliczu złośliwej odmiany wyżej wymienionej choroby o objawach niedobór działań i niedobór słów. Wczorajszy wieczór był straszny, zabrano mi wirtualny ale zawsze dostęp do Soulmate, wysyłałam bezsensownie szczere smsy i miałam ochotę czytać poezję, ale jej nie miałam, został mi tylko wydany przez pana Tokarczuka tomik jakiegoś lubińskiego księdza, znalazłam jeden wiersz nie o Bogu i on stał się moim ratunkiem. Słuchałam Hipertrofii i doszłam do wniosku, że wszystko to co mamy jest jedną wielką pierdoloną hipertrofią, samy sobie ją tworzymy. Generalnie to myślę, że nie powinnam tu przeklinać, chociaż tu, ale wulgaryzm z tego co wiem jest zaliczany do środków artystycznego wyrazu, a może sobie to uroiłam, nie pamiętam. Pamiętam tylko, że kiedyś pani od polskiego, która według jej osobistych przewidywań 5 stycznia nie pojawi się o 10.55 przed klasą z dziennikiem pod pachą, z prostego powodu, iż jest w ciąży, napisała na środku tablicy wielkimi literami CHUJ, żebyśmy wiedzieli, że pisze się przez "ch". Lubię chaos, który panuje w mojej głowie, kiedy jestem taka płodna (a jak pisałam na początku nie wiem z czego to wynika) i lubię mgłę rozwiewającą się w niej kiedy odpowiednio dużo napiszę. Posiadanie bloga, który ciągle jest dla mnie czymś mało przekonujący, ale to zawsze jak kolejny zeszyt do zapisania, oraz fotobloga, który jest chałotyczny, ale prosty i za to go kocham, umożliwia mi wyorgazmowienie tudzież wyplucie swoich myśli. Lubię być śmietnikiem, do którego ludzie wrzucają swoje żale/wynurzenia/grzechy/wszystko-co-nie-hetero, mimo przekonania, że to straszna ofiarność. Na przykład kolega na J z wielką radością opowiedział mi, że kolega na D go pocałował podczas imprezy w dniu na S. A kolega na A przez jakiś czas zabijał mnie komedią związaną z koleżanką na J. Widocznie mężczyźni uważają mnie za osobę godną ich wynurzeń tudzież wynaturzeń, jednak niegodną okazania zainteresowania natury seksualnej, może to i moja wina, powinnam mniej myśleć, mniej mówić, rzadziej nosić czarne golfy, częściej depilować brwi i nosić ten cholerny aparat na zęby mimo bólu, może zrobić coś ze swoją wadą wymowy i nie mówić o swoich uczuciach. Niestety mogę tylko cieszyć się z faktu bycia śmietnikiem i słuchać kwików na temat swej urody z żeńskiej strony świata, która zresztą wcale nie jest gorsza, o. Generalnie to może bym już skończyła ten turpistyczny chaos i zrobiła coś ze swoim życiem, na przykład rozwiązała jeden przykładowy egzamin gimnazjalny albo uciszyła serce zacieszające z faktu, że rozmawiam z kolegą na A.

czwartek, 1 stycznia 2009

o tym, że chcielibyśmy.


Czy chcę? Nie wiem, boję się. Pokłady ogromnej ufności, którą tak u mnie ceniłeś, zostały już zużyte do cna i choćby każde twoje słowo było tak piękne, jak były te wczorajsze, skierowane do wnętrza mnie, szczere tak, jak tylko mogą być "o północy, gdy składane drżącym głosem, niekłamane" - nie umiem uwierzyć.
Mówiąc prościej - boję się, że spierdolisz, bo dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.

"Łączy nas tylko to, że te wszystkie góry, lasy, oceany (...) dzielą właśnie nas"

Tak więc boję się płaczu, boję się zmartwień i tego, co ze sobą przyniesiesz. Boję się.

To, co było kiedyś, nie wróci. To, co było kiedyś, n i e m a s e n s u.
Wmawiam to sobie, bo się boję.
I dlaczego nie chciałabym, żebyś to przeczytał?
"Ja wiem, ile zostało w nas ufności, gdy formę zniosła treść"

...


"Niemniej dobrze mi wiedzieć, że rozumiesz, że jesteś."