piątek, 18 września 2009

(all that we needed tonight are people who love us and like)

Mama zawsze kupuje śliwki węgierki, kiedy jestem ubrana na fioletowo. Babcia zawsze, gotując, miesza śmietanę z odrobiną gorącej zupy, żeby się nie zważyła. U Gosi pije się cappuccino, jej mama zawsze proponuje obiad. Ola zawsze pyta, czy chcę coś do picia. Ewa zawsze mówi o postaciach z gier i filmów jak o dobrych znajomych :-). Suzi zawsze odpowiada na moje "pók", używając "^" retorycznego. Wera zawsze całuje plakat w pokoju Sheat.

To jest to zawsze, za którym kiedyś będziemy tęsknić. Ono oznacza bezpieczeństwo.

Ostatnio czytałam "Kometę nad Doliną Muminków", której kiedyś tak bardzo nie rozumiałam. Teraz wiem, to bajka o poczuciu bezpieczeństwa, o tym zawsze.

"W naszej dolinie można się czuć całkiem bezpiecznie - zaczął Muminek - Rano każdy budzi się wesoły, a wieczorem przyjemnie się zasypia. Jest tam drzewo do włażenia, na którym zbuduję domek, a także jedno bardzo tajemnicze miejsce, które ci pokażę. Mama ułożyła muszle dookoła rabat, a na werandzie zawsze świeci słońce. I wszystko pachnie. Mamy też własny most, który Tatuś sam zbudował. Przez ten most można jeździć taczkami. Jest też morze i kawałek tego morza należy do nas..."

Moja bezpieczna dolina jest gdzieś pomiędzy "Low 5" Sneaker Pimps a "Spokój i ręce" Pidżamy Porno.
Moja bezpieczna dolina jest wśród Was, którzy tak bardzo nie chcecie o tym pamiętać.


poniedziałek, 14 września 2009

this is what you get when you mess with us

1. Z pozdrowieniami dla Ewy, która twierdzi, że nie ma nic gorszego niż posiadanie Radiohead w opisie.

2. Znalazłam coś, co dawno nie mieściło się na moim biurku, mianowicie swojski bałagan, w którym zawsze łatwo się odnaleźć. (bałagan czerwcowy na dodatek) Należy zwrócić uwagę na zdechłą kanapkę z serem żółtym, rutinoscorbin, milion kubków i adresy Wyznawców na ścianie.



3. Aktualnie nie mam żadnych interesujących problemów egzystencjalnych, oprócz tego, że moja klasa mnie nie kocha, bo jestem dobra z matmy i znam dyrektorkę LO. I że jutro wyjeżdżam na wyjazd integracyjny, który utwierdzi mnie w przekonaniu, że nie trafiłam do odpowiedniej klasy. (dobra, już kończę zrzędzić)

4. Reprezentuję JP. A nawet JSP.

5. Mój pies oburzył się, że nie ma w domu nic słodkiego.

6. Brakuje mi w klasie jakiejś bratniej duszy, która grałaby ze mną w statki na PP i religii. Gosia, chodź tu.

7. Pók retoryczne.

8. Pragnę Renaty.


9. Interabidia kultury współczesnej nie są tożsame z wartościami kultury klasycznej.

sobota, 5 września 2009

moje oczy są oczami wariata

Setna notka, jakby to coś miało zmieniać.

No to poszłam do liceum. Miałam do wyboru renomowane LO z podkreślonymi tradycjami, gdzie wszyscy "srają wyżej niż dupę mają" i renomowane LO z normalnym podejściem do rzeczy. Wybrałam drugie. Klasa kulturowa, miałam nadzieję na chociaż trochę kurwaartystycznych wariatów. Okazało się, że to tylko ja jedna, ale manifestować się z tym nie będę, skoro sami normalni. Nudno.

Co w LO? Automat z kawą. Dziwaczna polonistka. Dłuższe przerwy - mam czas integrować się z matfizolami, skoro moja kurwaartystyczna dusza wyrosła wśród umysłów ścisłych.

Kurwaartyzm, to ten kierunek, w którym będę się rozwijać po skończeniu szkoły. Ja naprawdę myślałam, że bohemistyka jest związana z cyganerią.

A co ja zrobię, ja szalona, ja kurwaartystka bez żadnego określonego talentu? Ja z konkretnym planem na życie: poddasze kamienicy w jakimś Paryżu czy jakimś Londynie, lejsy fromaż z Ewą, jakiś malarz do zabaw z farbami ]:->, dużo szmatek na szyję, huśtawka w zarośniętym parku gdzieś niedaleko. Ciasne kawiarenki, naleśnikarnie, kawa z mlekiem i cukrem, magia, magia, magia.
Co ja zrobię ze swoim kurwaartyzmem, ja marzycielka?

Pewnie zdam maturę, pójdę na filologię francuską, wyląduję na stanowisku nauczyciela języka francuskiego, z którego śmieją się uczniowie.
Pewnie nigdy nie zobaczę jakiegoś Paryża czy jakiegoś Londynu, nie mówiąc już o naleśnikarni i magii.
Pewnie ostatnie co mi zostanie z kurwaartyzmu, to dyplomy za wyróżnienia w konkursach literackich. (Pamiętam, w podstawówce nienawidziłam wyróżnień.)




A może nie? Naleśnikarnia to dobry pomysł, zabawy z farbami też, nie mówiąc już o wielu szmatkach na szyi i huśtawce w parku.

wtorek, 1 września 2009